O mnie...

Więcej o mnie.


Tutaj zaglądam...
Virenqueoutoftimeman
wober
WuJekG
kris91
Isgenaroth
BorysCh1
arturswider
sargath
keram
cyklooxy
Bucz
Jelitek
maciej1986poznan
serav
moly
G0re
Miesiąc po miesiącu...
- 2013, Maj2 - 0
- 2013, Luty1 - 2
- 2012, Listopad13 - 5
- 2012, Październik5 - 0
- 2012, Wrzesień4 - 0
- 2012, Sierpień10 - 9
- 2012, Lipiec17 - 3
- 2012, Czerwiec13 - 4
- 2012, Maj23 - 28
- 2012, Kwiecień15 - 7
- 2012, Marzec9 - 9
- 2012, Luty10 - 7
- 2012, Styczeń9 - 9
Z licznika:
115.81 km
0.00 km teren
03:10 h
36.57 km/h:
Maks. pr.:81.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:1170 m
Spaliłem: 4553 kcal
Koza: Gianni
Na MP do Psar pojechałem bez roweru...
Niedziela, 17 czerwca 2012 • dodano: 18.06.2012 | Komentarze 3
Z grafiku (praca w systemie ciągłym po 12 godzin, 4 brygady) wynikało jasno już od dawna, że na MP Masters do Psar nie pojadę...nocka z soboty na niedzielę. Nawet gdybym wpadł na bardzo szaleńczy pomysł i zdecydował się jechać prosto z pracy na Śląsk to nie dałbym rady czasowo. Udało się jednak wziąć wolne (co uwierzcie mi, że u nas w firmie w przypadku brygadzistów jest ekstremalnie trudne). Tutaj chciałbym podziękować Darkowi (kolega z pracy). Miał wolne (a raczej powinien mieć) i przyszedł na zmianę za mnie.Sobota wieczór to jakieś tam wstępne przygotowania do wyjazdu...
Rano wstaję około czwartej. Skromne co nieco na ząb i zaczynam pakować się do auta. Rozkładam tylko połowę siedzeń gdyż jadą ze mną: Rafał (kolega) i teściu. Samochód jest mały (Nissan Almera), mam olbrzymie kłopoty aby sensownie umiejscowić rower. Po kilku próbach cel prawie osiągnięty...lekko pcham kierownicą i gotowe. Zamykam tylne drzwi i przez przypadek zwracam uwagę na bardzo dziwnie wyglądającą tylną przerzutkę. Przyglądam się jej uważnie i...złamał się hak !!!
Nie muszę pisać jakie słowa cisnęły mi się na usta...
Po wyścigu...kilka minut stoję przy aucie. Stoję, po prostu stoję, nie myślę o niczym...
"Zaraz, zaraz. Wczoraj rozmawiałem z tatą, przecież przyjeżdża z Zakopanego pokibicować..."
Chwytam za telefon i dzwonię do niego. Zaspany odbiera, ja szybko wyjaśniam co się stało: "Weź rower i przyjedź wcześniej, złamał się się hak, będę jechał na Twoim".
Zapakowałem torbę, pompkę i komplet kół...pierwszy raz w życiu jadę na wyścig bez roweru :)
Z lekkim opóźnieniem odbieram Rafała spod sklepu, gdzie się umówiliśmy. Teściu nie jedzie..."no to fajnie, jakbym wiedział wcześniej to rozłożyłbym cały tył, rower wszedłby bez problemów...hak byłby cały" - pomyślałem. Ponieważ wiedziałem, że rower dojedzie, dzięki czemu wystartuję, to nawet przez chwilę nie byłem zły...Druga sprawa, że jakbym był ostrożniejszy wszystko byłoby OK...
Na pobliskiej stacji Lotosu tankujemy i w trasę. Ruch mały, dwa pasy od Tuszyna do samych Psar praktycznie. Na miejscu jesteśmy punkt 8.
Tłoku nie ma. Spokojnie znajdujemy fajne miejsce w cieniu na zaparkowanie i udajemy się na stadion, gdzie pod dużymi namiotami mieściło się biuro zawodów. Dalej to już kilka standardowych czynności: portfel lżejszy o 30 zł (wpisowe), odbieram numer (104) z pakietem startowym (koszulka, butelka wody i talon na jakieś żarcie), na końcu pobieram chip.
Wracamy do samochodu. Aut przybywa, robi się głośniej i tłoczniej. Roweru nie mam :) więc nie mam co szykować...biorę się za śniadanie (makaron) i oczekuję na jakiś znak od taty.
Gdy kończę jeść dzwoni, że będzie za jakieś pół godziny/40 minut. Przez ten czas ja szykuję ciuchy, zapinam numer, zakładam chip i pompuję koła. Na parkingu już komplet. Zaczyna się przedstartowa gorączka.
W końcu zjawia się tata. Sprawnie robimy co trzeba, jadę się przejechać. Siodełko za nisko o jakieś 4-5cm. Niestety u taty w Dynatek-u sztyca jest zintegrowana z ramą tak więc podniosłem tylko o cm, więcej nie dało rady. Ponowna próba. Ciut lepiej ale nadal tragicznie. Siodełko za nisko, wspornik kierownicy za krótki...generalnie pozycja wręcz śmieszna. Czuję się jakbym wsiadł na rower syna :)Jest jak jest, sprawdzam przerzutki. Przód OK, tył nie. Na każdej zębatce przeskakuje łańcuch. Moja kaseta jest znacznie więcej eksploatowana niż taty i z jego łańcuchem już chodzić nie chce. Zakładam koło taty (dobrze, że wziął swój komplet !!!) i wszystko chodzi jak się należy.
Rafał w między czasie uzupełnia mi bidony. Okazuje się, że w taty koszykach, ze wszystkich bidonów jakie zabrałem ze sobą żaden nie siedzi tak jak powinien. "Jest na rundzie trochę nierówności, stracę obydwa bidony, a jak to się skończy to wiadomo...".
Dziwnym trafem tata znajduje w aucie za siedzeniem bidon Elite (mały!!!). Te do jego koszyków LOOK-a pasują idealnie. Z tych co mam dobieram drugi (na szczęście duży).
Jadę się pokręcić, na rozgrzewkę z prawdziwego zdarzenia jest stanowczo za późno. Sprawdzam jeszcze przerzutki i bidony...w kieszonkach wszystko co trzeba.
M30 zbiera się na linii startu, staję gdzieś na końcu. Spotykam Krzyśka z OŚKI, chwilę rozmawiamy i ruszamy.
Początek spokojnie. Wszyscy wiemy, że dystans długi, że trasa selektywna...do tego jest bardzo upalnie. Na rowerze czuję się masakrycznie !!! Zachowuje się jak debiutant w peletonie. Kręcę się, co chwila wstaję. Wszystko mi przeszkadza. Siodełko nie takie (dlaczego nie dałem go do tyłu ?), szeroka kierownica, inaczej (niżej) położone klamki, mam problem aby znaleźć odpowiednie miejsce dla moich dłoni, siedzę za nisko (jakby rama była dwa rozmiary za mała)...Jednym słowem to nie jest jazda, to jest męczarnia !!!
Na pierwszej rundzie nie ma zbyt wielu skoków. Cały czas staram się trzymać czuba, na wszelki wypadek jakby na którymś z podjazdów zaczęło pękać. Powoli zaczynam zapominać o tym na "czym" jadę (choć cały czas towarzyszy mi świadomość tego, że to nie moja pozycja).
Na drugiej rundzie tempo rośnie. Więcej ataków, coś się zaczyna dziać. Zakładałem, że przez 1,5 rundy nie robię nic i tego się trzymam. Cały czas w czubie...Koniec drugiej rundy. Jakieś 600m przed kreską (po lewej stronie) czeka Rafał z pełnym bidonem. Widzę go z daleka, pusty idzie w krzaki, pełnego nie daję rady złapać, jechałem stanowczo za szybko :(
Na trzeciej rundzie zaczyna się konkretne ściganie. Nie ma chwili wytchnienia, cały czas coś się dzieje. Z przodu kręci dwóch/trzech, ich przewaga rośnie. Na jednym z podjazdów (gdzieś na 10km do kreski) przychodzi kryzys. "Wspinaczkę" zaczynam z czuba, czuję się fatalnie i zaczynam spływać. Bolą kolana, plecy, ręce :( Końcówka podjazdu i widzę, że tracę kontakt z główną grupą...Zaciskam zęby i znajduję jakimś cudem siłę aby dociągnąć. Udaje się, zaczyna się trochę zjazdu, później płaskiego, staram się uspokoić oddech. Jadę znowu w czołówce ale na szarym końcu. Odwracam się do tyłu, nie ma wozu sędziowskiego ale jedzie mój tata. Biorę butelkę wody. Dwa łyki, reszta idzie na plecy i szyję. Chwilowo czuję ulgę jeżeli chodzi o ból..."Jeżeli skończę trzecią rundę jak teraz to na czwartej nie puszczę koła za nic w świecie" - pomyślałem.
Pozostał jeden problem: w bidonie pusto, muszę tym razem drapnąć "nowy" od Rafała. Dojeżdżamy powoli do kreski. Grupa jedzie wolniej, trzymam się lewej strony, widzę go. Zwalniam i mam !!! Będę żył :) Na dzień dobry wypijam jakąś 1/3. Na początku czwartego okrążenia jem.
Czołówka odjechała na dobre, peleton (mocno przetrzebiony i już znacznie mniejszy) jedzie bardzo spokojnie. Przed pierwszym podjazdem odjeżdża Sebastian z Łodzi, dalej Krzysiek z OŚKI i jeszcze kilku. Z przodu formuje się kilkuosobowa grupka. Ja zapomniałem już, że mnie coś boli (a bolało już mnie wszystko). Pojawiają się delikatne skurcze. Każdy podjazd jest walką o przetrwanie. Tempo szarpane, raz bardzo szybko, raz bardzo wolno, przez chwilę wszyscy jesteśmy już niemal pewni, że dojdziemy grupkę z przodu i na finiszu będzie walka o 4 miejsce. Niestety, ci z przodu jadą bardzo równo i przewagę utrzymują do końca. Km do mety zaczyna się finisz. Każdy szuka odpowiedniej dla siebie pozycji...jadę z czuba, nieco zamknięty i nie tracę wiary, że jednak znajdę jeszcze jakąś resztkę sił aby powalczyć...na 400m do kreski delikatny skurcz, nogi mówią DOSYĆ. Z trudem prostuję nieco plecy i na górnym chwycie zmierzam powoli do mety...nawet nie zwracałem uwagi kto mnie mija i ilu mnie mija...
Jadę na stadion oddać numer i chip. Wszystko mnie boli, przez pierwsze chwile nie mogę wyprostować nóg, jakby kolana zacięły się w jakimś miejscu. Kilka minut stoję z Rafałem i coś tam gadamy...już nawet nie kojarzę o czym. Kolana się "odblokowały", zacząłem normalnie się poruszać. Idziemy do samochodu. Przez jakieś pół godziny nawet nie myślę o przebieraniu się. Siadam w aucie, rozmawiamy z tata i Rafałem. Jak to było na trasie i takie tam...Tata zabiera rower i koło i powoli zbiera się w drogę powrotną. Patrzę na Dynatek-a ostatni raz i mam mieszane uczucia...z jednej strony to przez "niego" tak się męczyłem, z drugiej zaś to dzięki "niemu" w ogóle wystartowałem....Pożegnałem się z tatą, przebrałem i z Rafałem ruszyliśmy na Łódź...
p.s. Miejsce trzydzieste. Cel był jeden: poprawić wynik z zeszłego roku (Śrem 2011, 12m). W takich okolicznościach jednak, w jakich przyszło mi startować to chyba należy się cieszyć z tego co osiągnąłem...forma była i dobre samopoczucie także. I nawet trasa (która nie była pode mnie) nie była mi wcale straszna. Zostawiłem w Psarach kupę zdrowia, walczyłem do końca, do samej kreski...na drugiej rundzie i początku trzeciej byłem aktywny...wynik mnie nie obchodzi jeśli mam być szczery :)

Przed startem, jeszcze uśmiechnięty...© rejziak79

Na starcie, obok Krzysiek z OŚKI...© rejziak79

Na jednym z zakrętów...© rejziak79

I po wyścigu...© rejziak79
Komentarze
kris91 | 21:00 sobota, 23 czerwca 2012 | linkuj
Brawo :) Jednak nie ma to jak silny charakter :))
Pozdrawiam i sukcesów życzę :]]
Pozdrawiam i sukcesów życzę :]]
Bucz | 12:26 wtorek, 19 czerwca 2012 | linkuj
W Psarach miałeś okazję sprawdzić w wyściowych warunkach siłę charakteru. Myślę, że zdałeś ten egzamin. Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Za rok do formy dołożysz kilka gramów charakteru i... zobaczysz sam!
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!