O mnie...

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wicklowman z miasta Ozorków. Mam nastukane 7058.48 kilometrów w tym 43.85 w terenie. Moja kosmiczna średnia to 30.27 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Miesiąc po miesiącu...

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:812.02 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:25:03
Średnia prędkość:32.42 km/h
Maksymalna prędkość:81.00 km/h
Suma podjazdów:3801 m
Maks. tętno maksymalne:192 (89 %)
Maks. tętno średnie:171 (79 %)
Suma kalorii:25481 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:62.46 km i 1h 55m
Więcej statystyk
Z licznika:
79.84 km 0.00 km teren
02:43 h 29.39 km/h:
Maks. pr.:59.50 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:287 m
Spaliłem: 3156 kcal
Koza: Gianni

Dopadło mnie...

Sobota, 30 czerwca 2012 dodano: 03.07.2012 | Komentarze 0

To było do przewidzenia. Totalnie olana druga połowa czerwca i dopadł mnie kryzys.

Pojechałem sam na ustawkę pod Kasztany do Łodzi. W zasadzie już po kilku km czułem się kiepsko. Nie rezygnowałem jednak. Pomyślałem, że to tylko pierwsze kaemy i nie ma co tracić ducha.
Na miejscu całkiem spora grupa ale dużo mniejsza niż ostatnim razem. Start w stronę Strykowa i na pierwszych km odrywa się pięciu, może sześciu. Tempo dość mocne jednak w grupie jedzie mi się bardzo komfortowo. Zbliża się skręt w prawo na Dobieszków i tutaj grupa, która jeździ dłuższy dystans powinna skręcić....odwracałem się kilka razy, nie byłem pewny...skręciłem tylko ja, z tyłu niestety wcześniej nikt nie krzyknął, że wszyscy jadą prosto...a widzieli, że się zastanawiam...szkoda. Ponieważ ten felerny dla mnie skręt jest zaraz po zjeździe (na którym śmiało szło ponad 50) to zanim wyhamowałem, zanim nawróciłem to było już po ptokach.

Szybko pognałem w stronę Strykowa. Na liczniku 50 nie schodzi ale w grupie siła jak to mówią, oni jechali szybciej. W samym Strykowie postanowiłem skręcić jednak na Brzeziny. Straciłem ich z oczu ale pomyślałem, że pojadę jakimś skrótem.

Po jakimś kilometrze odwróciłem się do tyłu. Dogoniła mnie piątka uciekinierów. Oni, jak się okazało, pojechali "prawidłową" trasą. Siadłem na koło. Pod wiatr, tempo dość mocne. W zasięgu wzroku pojawia się główna grupa. Nie wychodzę na zmiany bo czuję się z minuty na minutę gorzej. Na którymś ze skrzyżowań oni dają w prawo, ja rezygnuję i wracam do Strykowa. Ostatnie 25km, mimo, że przy bocznym, sprzyjającym to istna katorga...nogi w kwadrat i ledwie dojechałem do domu...
Kategoria 51-80, solo, ustawki


Z licznika:
46.65 km 0.00 km teren
01:33 h 30.10 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:159 m
Spaliłem: 1861 kcal
Koza: Gianni

Zaległy wpis...

Piątek, 29 czerwca 2012 dodano: 03.07.2012 | Komentarze 0

Kategoria 0-50, solo


Z licznika:
49.46 km 0.00 km teren
01:39 h 29.98 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:184 m
Spaliłem: 1466 kcal
Koza: Gianni

Zaległy wpis...

Niedziela, 24 czerwca 2012 dodano: 03.07.2012 | Komentarze 0

Kategoria 0-50, solo


Z licznika:
115.81 km 0.00 km teren
03:10 h 36.57 km/h:
Maks. pr.:81.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:1170 m
Spaliłem: 4553 kcal
Koza: Gianni

Na MP do Psar pojechałem bez roweru...

Niedziela, 17 czerwca 2012 dodano: 18.06.2012 | Komentarze 3

Z grafiku (praca w systemie ciągłym po 12 godzin, 4 brygady) wynikało jasno już od dawna, że na MP Masters do Psar nie pojadę...nocka z soboty na niedzielę. Nawet gdybym wpadł na bardzo szaleńczy pomysł i zdecydował się jechać prosto z pracy na Śląsk to nie dałbym rady czasowo. Udało się jednak wziąć wolne (co uwierzcie mi, że u nas w firmie w przypadku brygadzistów jest ekstremalnie trudne). Tutaj chciałbym podziękować Darkowi (kolega z pracy). Miał wolne (a raczej powinien mieć) i przyszedł na zmianę za mnie.

Sobota wieczór to jakieś tam wstępne przygotowania do wyjazdu...

Rano wstaję około czwartej. Skromne co nieco na ząb i zaczynam pakować się do auta. Rozkładam tylko połowę siedzeń gdyż jadą ze mną: Rafał (kolega) i teściu. Samochód jest mały (Nissan Almera), mam olbrzymie kłopoty aby sensownie umiejscowić rower. Po kilku próbach cel prawie osiągnięty...lekko pcham kierownicą i gotowe. Zamykam tylne drzwi i przez przypadek zwracam uwagę na bardzo dziwnie wyglądającą tylną przerzutkę. Przyglądam się jej uważnie i...złamał się hak !!!
Nie muszę pisać jakie słowa cisnęły mi się na usta...
Po wyścigu...kilka minut stoję przy aucie. Stoję, po prostu stoję, nie myślę o niczym...
"Zaraz, zaraz. Wczoraj rozmawiałem z tatą, przecież przyjeżdża z Zakopanego pokibicować..."
Chwytam za telefon i dzwonię do niego. Zaspany odbiera, ja szybko wyjaśniam co się stało: "Weź rower i przyjedź wcześniej, złamał się się hak, będę jechał na Twoim".
Zapakowałem torbę, pompkę i komplet kół...pierwszy raz w życiu jadę na wyścig bez roweru :)

Z lekkim opóźnieniem odbieram Rafała spod sklepu, gdzie się umówiliśmy. Teściu nie jedzie..."no to fajnie, jakbym wiedział wcześniej to rozłożyłbym cały tył, rower wszedłby bez problemów...hak byłby cały" - pomyślałem. Ponieważ wiedziałem, że rower dojedzie, dzięki czemu wystartuję, to nawet przez chwilę nie byłem zły...Druga sprawa, że jakbym był ostrożniejszy wszystko byłoby OK...

Na pobliskiej stacji Lotosu tankujemy i w trasę. Ruch mały, dwa pasy od Tuszyna do samych Psar praktycznie. Na miejscu jesteśmy punkt 8.
Tłoku nie ma. Spokojnie znajdujemy fajne miejsce w cieniu na zaparkowanie i udajemy się na stadion, gdzie pod dużymi namiotami mieściło się biuro zawodów. Dalej to już kilka standardowych czynności: portfel lżejszy o 30 zł (wpisowe), odbieram numer (104) z pakietem startowym (koszulka, butelka wody i talon na jakieś żarcie), na końcu pobieram chip.
Wracamy do samochodu. Aut przybywa, robi się głośniej i tłoczniej. Roweru nie mam :) więc nie mam co szykować...biorę się za śniadanie (makaron) i oczekuję na jakiś znak od taty.
Gdy kończę jeść dzwoni, że będzie za jakieś pół godziny/40 minut. Przez ten czas ja szykuję ciuchy, zapinam numer, zakładam chip i pompuję koła. Na parkingu już komplet. Zaczyna się przedstartowa gorączka.
W końcu zjawia się tata. Sprawnie robimy co trzeba, jadę się przejechać. Siodełko za nisko o jakieś 4-5cm. Niestety u taty w Dynatek-u sztyca jest zintegrowana z ramą tak więc podniosłem tylko o cm, więcej nie dało rady. Ponowna próba. Ciut lepiej ale nadal tragicznie. Siodełko za nisko, wspornik kierownicy za krótki...generalnie pozycja wręcz śmieszna. Czuję się jakbym wsiadł na rower syna :)Jest jak jest, sprawdzam przerzutki. Przód OK, tył nie. Na każdej zębatce przeskakuje łańcuch. Moja kaseta jest znacznie więcej eksploatowana niż taty i z jego łańcuchem już chodzić nie chce. Zakładam koło taty (dobrze, że wziął swój komplet !!!) i wszystko chodzi jak się należy.

Rafał w między czasie uzupełnia mi bidony. Okazuje się, że w taty koszykach, ze wszystkich bidonów jakie zabrałem ze sobą żaden nie siedzi tak jak powinien. "Jest na rundzie trochę nierówności, stracę obydwa bidony, a jak to się skończy to wiadomo...".
Dziwnym trafem tata znajduje w aucie za siedzeniem bidon Elite (mały!!!). Te do jego koszyków LOOK-a pasują idealnie. Z tych co mam dobieram drugi (na szczęście duży).
Jadę się pokręcić, na rozgrzewkę z prawdziwego zdarzenia jest stanowczo za późno. Sprawdzam jeszcze przerzutki i bidony...w kieszonkach wszystko co trzeba.
M30 zbiera się na linii startu, staję gdzieś na końcu. Spotykam Krzyśka z OŚKI, chwilę rozmawiamy i ruszamy.

Początek spokojnie. Wszyscy wiemy, że dystans długi, że trasa selektywna...do tego jest bardzo upalnie. Na rowerze czuję się masakrycznie !!! Zachowuje się jak debiutant w peletonie. Kręcę się, co chwila wstaję. Wszystko mi przeszkadza. Siodełko nie takie (dlaczego nie dałem go do tyłu ?), szeroka kierownica, inaczej (niżej) położone klamki, mam problem aby znaleźć odpowiednie miejsce dla moich dłoni, siedzę za nisko (jakby rama była dwa rozmiary za mała)...Jednym słowem to nie jest jazda, to jest męczarnia !!!
Na pierwszej rundzie nie ma zbyt wielu skoków. Cały czas staram się trzymać czuba, na wszelki wypadek jakby na którymś z podjazdów zaczęło pękać. Powoli zaczynam zapominać o tym na "czym" jadę (choć cały czas towarzyszy mi świadomość tego, że to nie moja pozycja).

Na drugiej rundzie tempo rośnie. Więcej ataków, coś się zaczyna dziać. Zakładałem, że przez 1,5 rundy nie robię nic i tego się trzymam. Cały czas w czubie...Koniec drugiej rundy. Jakieś 600m przed kreską (po lewej stronie) czeka Rafał z pełnym bidonem. Widzę go z daleka, pusty idzie w krzaki, pełnego nie daję rady złapać, jechałem stanowczo za szybko :(
Na trzeciej rundzie zaczyna się konkretne ściganie. Nie ma chwili wytchnienia, cały czas coś się dzieje. Z przodu kręci dwóch/trzech, ich przewaga rośnie. Na jednym z podjazdów (gdzieś na 10km do kreski) przychodzi kryzys. "Wspinaczkę" zaczynam z czuba, czuję się fatalnie i zaczynam spływać. Bolą kolana, plecy, ręce :( Końcówka podjazdu i widzę, że tracę kontakt z główną grupą...Zaciskam zęby i znajduję jakimś cudem siłę aby dociągnąć. Udaje się, zaczyna się trochę zjazdu, później płaskiego, staram się uspokoić oddech. Jadę znowu w czołówce ale na szarym końcu. Odwracam się do tyłu, nie ma wozu sędziowskiego ale jedzie mój tata. Biorę butelkę wody. Dwa łyki, reszta idzie na plecy i szyję. Chwilowo czuję ulgę jeżeli chodzi o ból..."Jeżeli skończę trzecią rundę jak teraz to na czwartej nie puszczę koła za nic w świecie" - pomyślałem.

Pozostał jeden problem: w bidonie pusto, muszę tym razem drapnąć "nowy" od Rafała. Dojeżdżamy powoli do kreski. Grupa jedzie wolniej, trzymam się lewej strony, widzę go. Zwalniam i mam !!! Będę żył :) Na dzień dobry wypijam jakąś 1/3. Na początku czwartego okrążenia jem.
Czołówka odjechała na dobre, peleton (mocno przetrzebiony i już znacznie mniejszy) jedzie bardzo spokojnie. Przed pierwszym podjazdem odjeżdża Sebastian z Łodzi, dalej Krzysiek z OŚKI i jeszcze kilku. Z przodu formuje się kilkuosobowa grupka. Ja zapomniałem już, że mnie coś boli (a bolało już mnie wszystko). Pojawiają się delikatne skurcze. Każdy podjazd jest walką o przetrwanie. Tempo szarpane, raz bardzo szybko, raz bardzo wolno, przez chwilę wszyscy jesteśmy już niemal pewni, że dojdziemy grupkę z przodu i na finiszu będzie walka o 4 miejsce. Niestety, ci z przodu jadą bardzo równo i przewagę utrzymują do końca. Km do mety zaczyna się finisz. Każdy szuka odpowiedniej dla siebie pozycji...jadę z czuba, nieco zamknięty i nie tracę wiary, że jednak znajdę jeszcze jakąś resztkę sił aby powalczyć...na 400m do kreski delikatny skurcz, nogi mówią DOSYĆ. Z trudem prostuję nieco plecy i na górnym chwycie zmierzam powoli do mety...nawet nie zwracałem uwagi kto mnie mija i ilu mnie mija...

Jadę na stadion oddać numer i chip. Wszystko mnie boli, przez pierwsze chwile nie mogę wyprostować nóg, jakby kolana zacięły się w jakimś miejscu. Kilka minut stoję z Rafałem i coś tam gadamy...już nawet nie kojarzę o czym. Kolana się "odblokowały", zacząłem normalnie się poruszać. Idziemy do samochodu. Przez jakieś pół godziny nawet nie myślę o przebieraniu się. Siadam w aucie, rozmawiamy z tata i Rafałem. Jak to było na trasie i takie tam...Tata zabiera rower i koło i powoli zbiera się w drogę powrotną. Patrzę na Dynatek-a ostatni raz i mam mieszane uczucia...z jednej strony to przez "niego" tak się męczyłem, z drugiej zaś to dzięki "niemu" w ogóle wystartowałem....Pożegnałem się z tatą, przebrałem i z Rafałem ruszyliśmy na Łódź...

p.s. Miejsce trzydzieste. Cel był jeden: poprawić wynik z zeszłego roku (Śrem 2011, 12m). W takich okolicznościach jednak, w jakich przyszło mi startować to chyba należy się cieszyć z tego co osiągnąłem...forma była i dobre samopoczucie także. I nawet trasa (która nie była pode mnie) nie była mi wcale straszna. Zostawiłem w Psarach kupę zdrowia, walczyłem do końca, do samej kreski...na drugiej rundzie i początku trzeciej byłem aktywny...wynik mnie nie obchodzi jeśli mam być szczery :)

Przed startem, jeszcze uśmiechnięty... © rejziak79

Na starcie, obok Krzysiek z OŚKI... © rejziak79

Na jednym z zakrętów... © rejziak79

I po wyścigu... © rejziak79


Kategoria setka, wyścigi


Z licznika:
45.22 km 0.00 km teren
01:29 h 30.49 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:26.0
HR max:175 ( 81%)
HR avg:150 ( 70%)
W pionie:120 m
Spaliłem: 1737 kcal
Koza: Gianni

Dzień przed MP...

Sobota, 16 czerwca 2012 dodano: 18.06.2012 | Komentarze 0

Kadencja: 79/116
Kategoria 0-50, solo


Z licznika:
86.80 km 0.00 km teren
02:07 h 41.01 km/h:
Maks. pr.:65.30 km/h
Temperatura:26.0
HR max:192 ( 89%)
HR avg:171 ( 79%)
W pionie:203 m
Spaliłem: 2309 kcal
Koza: Gianni

Pierwszy "poważny" start czyli Aleksandrów Łódzki...

Niedziela, 10 czerwca 2012 dodano: 14.06.2012 | Komentarze 0

Super Puchar Polski - cykl wysoko punktowanych wyścigów w kalendarzu masters. Wyścig ze startu wspólnego w Aleksandrowie jest do tego cyklu właśnie zaliczany.
Tak naprawdę to mój pierwszy "poważny" sprawdzian w tym sezonie. Majowe sukcesy podczas Tour De Powiat nie miały dla mnie absolutnie żadnego znaczenia (w kontekście startu w Aleksie). Owszem, człowiek jest jakby to powiedzieć: podbudowany, uskrzydlony...ale i ranga nie ta i rywale "inni"...

Pojechałem rowerem. Pogoda była więcej niż przyzwoita, słonecznie i bardzo ciepło. Z góry założyłem, że takiego upału jak w zeszłym roku na pewno nie będzie. Do tego wiatr był powiedziałbym - ciut mocniejszy niż umiarkowany, co w gorące dni jest dodatkowym plusem podczas jazdy.

Na miejscu jestem pół godziny (no może 40 minut przed startem). Z urzędu miasta "wystaje" spory ogonek. Mam na myśli oczywiście kolejkę do biura startowego. Nic, parkuję rower gdzieś w pobliżu (przyznam szczerze, że kiedy staję w kolejce to tracę go z oczu) i cierpliwie czekam...
Wszystko idzie bardzo wolno niestety (dziwne, bo w zeszłym roku zapisy odbyły się bardzo sprawnie). Kątem oka zerkam na wywieszony na drzwiach regulamin i okazuje się, że start mojej kategorii jest nie o 11 a o 11.30. Jeszcze wczoraj sprawdzałem na www i była na 100% godzina 11...nic, w tej sytuacji nie można narzekać bo zapowiada się jeszcze co najmniej kilkanaście minut stania, a wszyscy dobrze wiedzą, że nadmierny pośpiech tuż przed startem nie jest wskazany.

Nie stoję już na zewnątrz...zjawiają się chłopaki ode mnie z miasta, daję rady złapać jedną, małą butelkę wody niegazowanej. Mija kilka minut i dobijam się do Pani, która kasuje wpisowe, po paru sekundach jestem wpisywany na listę, odbieram numer i lecę do żony i syna, którzy czekają na mnie przy fontannie. Zapinam numery, podjadam małe co nieco, rozmawiam z rodzinką. Jadę się pokręcić w poszukiwaniu miejsca startu...później przestawiam żonie samochód bliżej linii startu...mija parę minut i już komentator woła M30 i cyklosport na start.

Staję na szarym końcu, bez nerwówki i zbędnej "napinki". Rozglądam się kto dzisiaj startuje. Jest Lublin (Maj), jest Warszawa (Chądzyński, klub Żoliber), jest Głogów (ekipa TC Chrobry FELT). Śmiało można powiedzieć, że ściganie będzie na poziomie piłkarskiej Ligi Mistrzów. Miłym zaskoczeniem dla mnie było pojawienie się Piotra Szczepanika (M40), który przyjechał prawie 400km w moje rejony. Piotrek gdzieś tam mnie jeszcze przed startem zauważył i nie omieszkał się przywitać (dzięki Piotrek za chwilę rozmowy i pozdrawiam !!!). Na marginesie dodam, że w sezonie 2011 stoczyłem z nim bardzo zacięty bój na finiszu z grupy (walka o 3m open) na kryterium w Nowym Sączu....

W sumie jest nas na starcie na pewno ponad 40 chłopa. Stoimy kilka chwil i ruszamy.
Początek spokojnie, wyjeżdżamy z miasta i zaczyna się to co powinno. Ataki, ranty, wiatr...czyli wszystko to co jest na wyścigach masters. Swojej pierwszej szansy wypatruję dość wcześnie bo po niespełna kilku kilometrach. Odjeżdża Daniel CH., doganiam go i krótki odcinek kręcimy w dwóch po zmianach. Szybko zostajemy wchłonięci :) Pukam się lekko w czoło, że za wcześnie (zdarzało się w zeszłym roku, że takie moje harce na pierwszych km później źle się kończyły, między innymi odcinaniem) ale wiem doskonale, że to taki ala "debiucik" więc jest apetyt na ściganie i już, czasami człowiek nie ma na to wpływu :)
Do końca pierwszej rundy chowam się gdzieś w środku peletonu, nie angażując się w żadną "ofensywę". Pod jej koniec "ktoś" z przodu dyktuje szaleńcze tempo, w efekcie peleton pęka na pół. Byłem w tym momencie na styk...mało brakowało a znalazłbym się w tej drugiej grupie. Przez moment nawet znalazłem się pomiędzy...byłbym do "odstrzału", na szczęście wola walki okazała się wiernym towarzyszem. Poszło mocno na twardo i dość sporym kosztem byłem w czołówce.
Powinna się znaleźć teraz chwila na oddech...i dzięki temu, że tempo stanęło na chwilę diametralnie to tak się właśnie stało.. Wykorzystałem tą chwilę także na banana i większy łyk z bidonu.

W międzyczasie pojechało dwóch chłopaków i dość szybko zaczęli ginąć nam z oczu. Jakby tego było mało to wcześniej odstrzeleni doścignęli nas...
Tempo "wycieczkowe" się jednak skończyło i ponownie zaczęły się harce gdzieś na szpicy. Skok za skokiem, atak za atakiem....co chwilę ktoś odjeżdża, co chwilę ktoś jest doganiany i tak na okrągło. Prędkość grubo ponad 40....i znowu całość pęka na pół. Gdzieś w połowie drugiego okrążenia łapę się w odjazd, który może okazać się trafem w dziesiątkę. Jest na koło ośmiu, idzie bardzo szybko i sprawnie po zmianach, z tyłu niby jadą mocno ale nie dochodzą...niestety i tym razem kicha. Wystarczy, że jednemu brakło chęci wyjścia na zmianę i robi się niepotrzebna nerwówka. Jeden patrzy na drugiego...nie ma komu ciągnąć...ci z tyłu już nas mają.

Tempo cały czas ostre, każdy (dosłownie każdy) szuka swojej szansy i próbuje odjechać. Wszystko jest jednak kontrolowane. Kończymy drugą rundę i łapie mnie jakieś "gówno" zwane inaczej "kryzysem". Coś zjadam i dużo piję. Spływam na sam koniec i staram się jechać jak najniższym kosztem. Pół trzeciej (i zarazem ostatniej) rundy wiszę na końcu grupy i nie wychylam się w ogóle. Kryzys mija, jadę oblukać co się dzieje na czubie. W sumie nic nowego czyli znowu kogoś gonimy :)
Tempo nieco jakby wolniejsze, odjeżdża trójka. Jestem w sumie w idealnym miejscu aby spróbować doskoczyć ale odpuszczam. W głowie pojawia się pomysł: "no dobra, przy następnej próbie skaczę na koło". Na kilka km do mety kolejna trójka odjeżdża, a ja...nie !!! "Spoko, spoko ale ten numer to już wam nie przejdzie" - tak pomyślałem i chyba nie tylko ja. Oj pomylili się wszyscy. Mało tego, że pojechali to dogonili trójkę przed nimi....mało tego to już tak w szóstkę dojechali na kreskę !!!
U nas na jakieś dwa do mety zaczęło się przygotowanie do finiszu. Przecisnąłem się maksymalnie do przodu co nie było wcale takie ciężkie (szeroka droga i okrojony peleton) i czekam na tą "jedną chwilę". Nabieramy wszyscy prędkości, ja już jadę z odpowiedniego obrotu. Zakręt w lewo, jakieś 200m i zakręt w prawo...i tutaj bonus !!! Taka "wisienka na torcie" !!! Z przeciwka, lewą stroną pomyka sobie auto typu Opel Combo !!! Jakiś mądry strażak wpuścił samochód na ostatnią, finiszową prostą !!! W ostatni zakręt wszedłem na idealnej !!!, czwartej pozycji. Pierwszy wali w samochód, drugi wali w samochód, trzeci wali w dwóch na aucie !!! Ja po hamulcach i jakimś cudem staję dęba tuż przy aucie. Pierwsze co zrobiłem to się przeżegnałem !!! Całe szczęście, że chłopaki jadący za mną bardzo szybko reagowali bo któryś z nich na bank zaparkowałby w moim zadzie !!! Heh, może nawet nie jeden !!! W zakręt wchodziłem z 52/13 bodajże. W takiej chwili nie myślałem o tym aby wrzucić wyżej tylko z takiego obrotu próbowałem się rozbujać i dojechać do kreski. Po drodze kilku mnie minęło...w zasięgu ręki była wygrana z grupy i bodajże czwarte miejsce (wyników brak do tej pory). A tak, cieszę się, że nic mi nie jest...Kilka chwil później pojechałem na to skrzyżowanie i strażaka, który wywinął ten numer zmieszałem z błotem !!! Z resztą nie tylko ja....
Jak tylko trochę się uspokoiłem to oddałem numery, odebrałem licencję i wróciłem do domu...

Kadencja: 82/140

Na starcie... © rejziak79

Końcówka pierwszej rundy © rejziak79


Kategoria 81-99, wyścigi


Z licznika:
17.28 km 0.00 km teren
00:40 h 25.92 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:24.0
HR max:159 ( 74%)
HR avg:137 ( 64%)
W pionie: 40 m
Spaliłem: 527 kcal
Koza: Gianni

Powrót z wyścigu...

Niedziela, 10 czerwca 2012 dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0

Powrót z wyścigu z trzema kolegami...

Kadencja: 82/116

Z licznika:
17.27 km 0.00 km teren
00:34 h 30.48 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:179 ( 83%)
HR avg:163 ( 76%)
W pionie: 85 m
Spaliłem: 587 kcal
Koza: Gianni

Na wyścig do Aleksa...

Niedziela, 10 czerwca 2012 dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0

Dojazd na wyścig do Aleksandrowa Łódzkiego...

Kadencja: 87/108
Kategoria 0-50, solo


Z licznika:
20.05 km 0.00 km teren
00:42 h 28.64 km/h:
Maks. pr.:3.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie: 52 m
Spaliłem: kcal
Koza: Gianni

Z pracy...

Sobota, 9 czerwca 2012 dodano: 09.06.2012 | Komentarze 0

Kategoria 0-50, praca, tapu tapu


Z licznika:
111.37 km 0.00 km teren
03:36 h 30.94 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:27.0
HR max:182 ( 85%)
HR avg:155 ( 72%)
W pionie:334 m
Spaliłem: 3410 kcal
Koza: Gianni

Przed pracą...

Piątek, 8 czerwca 2012 dodano: 12.06.2012 | Komentarze 0

Kiedy mam nockę w pracy (start o 18) to z reguły staram się jechać wcześnie rano aby popołudniu mieć jeszcze trochę czasu na jakiś krótki odpoczynek. Tym razem jednak wyruszyłem koło czternastej...żarcie w mały plecak i wio (czyli od razu po treningu do firmy).
Ruszyłem na Grotniki i później w stronę Aleksandrowa z myślą, że wpadnę na portiernię zostawić "bagaż". Zrezygnowałem jednak z prostej przyczyny: szkoda mi było czasu.
Za Grotnikami zaczyna się chmurzyć i pojawiają się delikatne krople deszczu. No robi się wesoło...Skręcam we Wiosny Ludów, przestaje kropić. Jest nadal pochmurno ale i strasznie duszno.
W Zgierzu podejmuję ostateczną decyzję, że nie jadę zostawić plecaka. Jest spora obawa o plecy (te ostatnio częściej bolą, a przecież plecak teoretycznie powinien pogorszyć tylko sprawę). Jadę na Aleksandrów, w głowie pojawiła się finalna wersja rundy. Zaczyna lać deszcz !!! Co najśmieszniejsze: patrzę na niebo, nade mną słońce, w zasięgu wzroku jakieś drobne obłoki. Te ciemne chmurzyska, z których jeszcze nie tak dawno kropiło rozpłynęły się:) Ot, takie pogodowe anomalie. Pada, tylko nie bardzo wiadomo z czego :) Kiedy mieszkałem na południu to byłem przyzwyczajony do takich "cyrków" ale w centrum ???
Po paru minutach pogoda normuje się, km, dwa i jest sucho. "Tutaj nie padało" - widać wyraźnie.
Z Aleksa odbijam bokami na Parzęczew, jestem już całkiem suchy, a słońce grzeje "równo".
Dalej to już tylko przed siebie wyznaczoną trasą. Walka z wiatrem (halny to to nie był ale dawał popalić) w pięknym słoneczku. Nawet przez chwilę nie zapowiadało się na jakieś nagłe załamanie pogody...Co najważniejsze, to bólu w plecach nie poczułem nawet przez sekundę (mimo skromnego bagażu na plecach).
W zakładzie byłem kilkanaście minut po siedemnastej, także był czas na prysznic i kawkę.
Na koniec dodam, że przez 12h było co robić. Do tego stopnia, że raz tylko zerknąłem na transmisję tekstową meczu Polska-Grecja...a o 6 rano bardzo żałowałem, że przyjechałem rowerem. Powrót to była katorga...

Kadencja: 83/112

TRASA: OZORKÓW-Grotniki-Zgierz-Aleksandrów-S.Krasnodęby-Sobień-Prawęcice-Poddębice-Tur-Gostków-Powodów-Parzęczew-Mariampol-Chociszew-Ozorków-Grotniki-ZGIERZ

Kategoria setka, solo