O mnie...

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wicklowman z miasta Ozorków. Mam nastukane 7058.48 kilometrów w tym 43.85 w terenie. Moja kosmiczna średnia to 30.27 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

baton rowerowy bikestats.pl

Miesiąc po miesiącu...

Wpisy archiwalne w kategorii

wyścigi

Dystans całkowity:736.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:08
Średnia prędkość:34.85 km/h
Maksymalna prędkość:81.80 km/h
Suma podjazdów:5007 m
Maks. tętno maksymalne:194 (90 %)
Maks. tętno średnie:174 (81 %)
Suma kalorii:15844 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:66.96 km i 1h 55m
Więcej statystyk
Z licznika:
21.60 km 0.00 km teren
00:50 h 25.92 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:167 ( 78%)
HR avg:131 ( 61%)
W pionie:115 m
Spaliłem: 441 kcal
Koza: Gianni

Rozgrzewka Tuszyn

Sobota, 4 sierpnia 2012 dodano: 12.08.2012 | Komentarze 0

Delikatna rozgrzewka przed wyścigiem - runda zapoznawcza :)

CAD: 81/106
Kategoria 0-50, wyścigi


Z licznika:
98.80 km 0.00 km teren
02:31 h 39.26 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max:190 ( 88%)
HR avg:167 ( 78%)
W pionie:515 m
Spaliłem: 2065 kcal
Koza: Gianni

PP Tuszyn

Sobota, 4 sierpnia 2012 dodano: 13.08.2012 | Komentarze 1

Już drugi raz w kalendarzu imprez masters znalazł się Memoriał Sławomira Rubina w Tuszynie. W zeszłym roku forma była całkiem przyzwoita...niestety olana rozgrzewka i mocny atak (jak na mnie) na pierwszych kilometrach pierwszej rundy sprawiły, że na trzecim okrążeniu dopadł mnie jakiś przebrzydły kryzys (totalne odcięcie !!!) i dla mnie było po wyścigu...

W tym roku pojechałem z trzech powodów: mocny trening (było do przewidzenia, że zjedzie się czołówka mastersów), jak zwykle fajnie spędzić czas i zmazać przede wszystkim plamę z ubiegłego sezonu.

Na miejscu jestem równe 2h przed startem. Uiszczam wpisowe w biurze zawodów, witam się z Sebastianem (organizator, syn zmarłego w 2010 Sławomira) i odbieram więcej niż przyzwoity (jak na wyścigi masters) pakiet startowy. Co znaczy więcej niż przyzwoity ? W zasadzie pakiety startowe w mastersach to rzadkość. A tutaj: woda, jakaś próbka pasty do zębów :), skarpety kolarskie jakości bardzo dobrej, naklejka z logo wyścigu i agrafki (to też rzadkość, ilu przecież zapomina wziąć ze sobą agrafki na wyścig...).

Szykuję rower...obok jakieś zaparkowane auto, zagaduje mnie ktoś...Okazuję się, że chłopak (przepraszam ale imienia nie pamiętam) przywozi mi dyplom za 6-te miejsce z wyścigu w Kłomnicach :). Jest OK, jeszcze się nie zaczęło, a ja już mam "nagrodę" :)
Obaj szykujemy sprzęt i w między czasie rozmawiamy. Okazało się, że tematów nie brakło. Rocznik podobny, podobna przerwa w kolarstwie, podobne starty w młodości...

Minęło kilkanaście minut i byłem gotowy przejechać rundę wyścigu w ramach rozgrzewki. Wrażenia? Połatane dziury w jednym miejscu (poza tym odcinkiem reszta asfaltu w stanie idealnym), kilka zmarszczek i sporo odkrytych odcinków, na których wiatr będzie niewątpliwie przeszkadzał...

Po rundzie pokręciłem się przy parkingu...wybiła dwunasta i jedziemy. Przed nami 7 rund po 14,3km...

Sam początek spokojnie...po kilku km zaczynają się skoki. Jadę mniej więcej w środku stawki. Przez sześć rund ciągle tak samo :) Ktoś odjeżdża, kogoś kasują, ktoś odjeżdża, kogoś kasują...i tak przez 6 rund. Jedni uzyskują przewagę mniejszą, drudzy większą....chętnych do "solowych" akcji nie brakuje, ale i goniących też nie !!! Nie miałem zamiaru być tylko statystą i też coś tam próbowałem...Dużo piłem, dużo jadłem i często kontrolowałem samopoczucie aby nie doszło do sytuacji z zeszłego roku...
Kiedy wjechaliśmy na ostatnie okrążenie, wszystko wskazywało na to, że o zwycięstwie w tegorocznym memoriale zadecyduje finisz z grupy...i tutaj zacząłem wypatrywać swojej szansy :) Szybkość co prawda nie ta co w roku 2011 ale ostatnią rundę oszczędzałem się jak mogłem...poza tym nawet bez jakiś konkretnych umiejętności typowo sprinterskich można dobrze rozegrać końcówkę...wystarczy ruszyć głową :)

Na kilka km do kreski było wyraźnie widać, że wszyscy są "zmęczeni". Dystans i upał zrobiły swoje...O sprincie z grupy nie myślałem tylko ja...o tym się już mówiło głośno...

Na niespełna 3 km do mety pojechało trzech...skok rozpaczy...udany skok rozpaczy...jak zwykle w takich chwilach zaczęło się czarowanie, a śmiałkowie jadąc tempem bardzo średnim skutecznie powiększali przewagę...Między sobą rozegrali finisz, ja ostatecznie zająłem 11 miejsce. Na ostatnia prostą wjechałem ustawiony idealnie...w końcówce brakło najzwyczajniej w świecie sił...

Plama zmazana, miejsce na miarę moich możliwości, jakieś punkty do challenge'u...
Ogólnie zadowolony :)

CAD: 86/120

Na starcie w Tuszynie:
Kategoria 81-99, wyścigi


Z licznika:
197.00 km 0.00 km teren
06:12 h 31.77 km/h:
Maks. pr.:81.80 km/h
Temperatura:30.0
HR max:194 ( 90%)
HR avg:171 ( 79%)
W pionie:2700 m
Spaliłem: 3834 kcal
Koza: Gianni

Tatry Tour 2012

Sobota, 28 lipca 2012 dodano: 19.08.2012 | Komentarze 2

Uparłem się w tym roku, że pojadę długi dystans. W zeszłym także zapisałem się na długi, później "podpiąłem" się na krótki by ostatecznie pojechać ten drugi [masakryczne wręcz pogoda].

Pojechałem do Zakopanego z synem na 10-dniowy odpoczynek i tak naprawdę nie wiedziałem kiedy następnym razem zawitam na Podhale...stąd decyzja: jadę długi bez względu na pogodę !!!

[dzień przed startem zapowiadana pogoda: upał, upał i jeszcze raz upał]

Z Zakopanego wyruszam z tatą około ósmej. Kilkanaście minut niespełna po polskich drogach i wjeżdżamy w Łysej Polanie na Słowację. Tutaj miłe zaskoczenie bo asfalt, który w zeszłym roku wyglądał bardzo kiepsko, dzisiaj wygląda jak stół :)
Dzwoni telefon [obcy numer]. Mikołaj. Pyta się czy jestem w drodze i czy mam jakieś awaryjne euro. Przy okazji tłumaczy mi na jakim parkingu jest. Mam tam wbijać bo ponoć najtaniej :) Punkt 9 jesteśmy na miejscu, parking polecony przez Mikołaja znajdujemy, nie mniej jednak musiałem zadzwonić do niego aby się upewnić.

Przywitałem się z Mikołajem [nie widzieliśmy się rok], krótka pogawędka i trzeba było jechać do biura wyścigu. Tam wszystko idzie sprawnie. Kaucję za chip uiszczam w złotówkach [czyli tak jak w zeszłym roku] ale jest mały problem, bo brakło mi parę euro na wpisowe. [Mikołaj ja Ci tego chyba nie mówiłem nie ?].
Tłumaczę babce, że sytuacja jest wyjątkowa, że za parking było płacone w euro bo nie miał wydać w złotówkach...uparła się, że nie i koniec. O nie nie...tak nie będzie. Uśmiecham się i ponownie tłumaczę jej wszystko...zmiękła :) Woła jakąś "kierowniczkę" i ostatecznie wszystko jest załatwione po mojej myśli.

Wracam do auta. Rower naszykowany, ciśnienie w kołach odpowiednie, przebieram się, przypinam numer i trzeba już się zbierać na start...czas leciał bardzo szybko !!!

Tam już wszyscy gotowi. Staję gdzieś na końcu. Tuż obok mnie Krzysiek z Warszawy, Howard z forum szosowego, za chwilę pojawia się Krzysiek z Nowego Sącza. Jest jeszcze kilka chwil na rozmowy...Przychodzi mój tata, cyka parę fotek, zjawia się także Mikołaj [ma jeszcze do startu godzinę bo jedzie krótki].

Jedziemy...

Początek bardzo spokojnie bo ponad 230 chłopa musi przebrnąć przez kilka zakrętów. Wjeżdżamy na główną i cały peleton kieruje się w stronę Liptowskiego Mikulasa. Bardzo szybko przepycham się do przodu bo wiem, że w tak dużej grupie o kraksę gdzieś na tyłach nie trudno. Poza tym zbliżał się długi zjazd...
Taktyki nie miałem żadnej. No prawie żadnej :) Bo czy kiedy się zakłada "wystartować - przejechać - ukończyć" to czy można to nazwać taktyką ???

Jestem w przodu. Skoczył jakiś Słowak...ja za nim. Nie mogłem się powstrzymać. Stwierdziłem, że nie będę statystą i już. Kręcimy we dwóch dość mocno, po kilku km dojeżdża kolejny Słowak. Po zmianach, nie schodzi poniżej 45km/h...ale jest cały czas delikatnie z góry. Przewaga nad peletonem rośnie bardzo wolno ale rośnie. Wjeżdżamy do Liptowskiego, odwracam się...z tyłu nie widać nic. Przez miasto odpuszczam parę zmian. Słowacy kręcą jak szaleni, ja walczę z jakimś chwilowym [albo nie chwilowym] kryzysem. Za Litpowskim trochę płaskiego. Czuję się lepiej i znowu zaczynam wychodzić na zmiany. Podjeżdża samochód orgów, meldują, że nasza przewaga wynosi 3 minuty. Dobrze jest :) "Mam swoje pięć minut" :)
Przed moimi oczyma pojawia się krótka zmarszczka. Nie wiem, może jakieś 200-300 metrów...strzelam z koła, Słowacy idą jak wściekli. I tutaj to moje "5 minut" się skończyło :)
Jadę spokojnie swoim tempem. Peleton łyka mnie po kilkunastu minutach samotnego kręcenia.
Zaczyna się podjazd pod Huty. Spływam w tempie ekspresowym, wrzucam z tyłu wszystko co mam i jadę swoje. Spoglądam na licznik: temperatura 36 stopni !!! No idzie się zagotować !!! Mija mnie mój tata. Nie mam nawet ani ochoty, ani sił aby na niego krzyczeć. Zastanawiam się czy mnie przeoczył czy może jedzie celowo w górę aby gdzieś stanąć na poboczu i ratować mnie zimnym prysznicem...[oczywiście później okazało się, że mnie przeoczył].
Mija kilka minut, tata stoi gdzieś na boku. Cyka fotę, wsiada do auta, dojeżdża do mnie i pyta się co wziąć mi z bufetu. Poprosiłem o bidon wody i przy okazji oddałem mu jeden pusty.
Jest koniec podjazdu, wreszcie !!! Na bufecie biorę w locie kubek z bardzo chłodnym izotonikiem. Po chwili podjeżdża tata i ratuje mnie bidonem z zimną wodą. Leję dobrą połowę na kark i wio. Zaczyna się zjazd... Siła w nogach jeszcze jest i udaję się wykręcić ponad 80km/h :)

Dalej sporo płaskiego, jedzie się całkiem komfortowo. Za Zubercem zaczyna się drugi konkretny podjazd i tutaj pojawiają się pierwsze skurcze. Co prawda delikatne ale jednak...

Słońce nie daje za wygraną, nogi kręcą z minuty na minutę gorzej...skurcze przeszły więc dobre i to. Przed Chochołowem idzie mi bardzo ciężko, sił dodaje mi myśl, że za kilka km Polska :)
Teraz czeka mnie bardzo ciężki i upierdliwy odcinek do Zakopanego. Tempo nie jest zawrotne, ruch dość spory, towarzystwo do jazdy zmienia się bardzo często. Pojawiają się kolejne skurcze, tym razem konkretne. I ciągle to samo "miejsce", lewe udo, część tuż nad kolanem.
Mijam Dolinę Kościeliską, dwie krótkie hopki, trochę płaskiego i długi zjazd Krzeptówkami. Odpoczywam, nie kręcę wcale, tylko odpoczywam !!! Zaczynają się boczne uliczki, którymi trzeba przebić się do Imperiala. Przy "kerfurze" do boju zagrzewa mnie Zdzichu z żoną (miejscowi znajomi). Niebawem jestem już koło Krokwi...zbieram siły bo wiem, że przy Imperialu za kilka chwil będzie stał Kacperek (mój syn) i moja mama. Widzę ich z daleka, pierwszy raz od kilkudziesięciu km na mojej twarzy pojawia się "skromny" uśmiech. Mijam ich i sadzę dalej. Krótki płaski odcinek obok Nosala i wkrótce kolejny podjazd, Pod Cyhrlę.

I tutaj się zaczęło :(
Początek podjazdu i kolejny "potężny" skurcz. Oczywiście ta sama noga i to samo miejsce. Przestaje kręcić na kilka chwil, prawie spadam z roweru...przechodzi. Ledwo jadę...Podjazd, który jeszcze rok temu z "łatwością" pokonywałem na przełożeniu 39/21 tutaj męczę na 25. No ale km w nogach już "trochę" jest, poza tym zero formy w tym sezonie...
Zbliża się końcówka. Kolejny skurcz, tym razem zatrzymuję się i praktycznie upadam na pobocze. Ból jest tak ogromny, że nie czuję uda. Mija kilka minut i przechodzi. W klatce piersiowej jakieś dziwne kłucia, nasilają się z każdym kilometrem [pojawiły się już znacznie wcześniej, nie wspominałem].
Jest z górki...potem podjazd pod Głodówkę, zjazd do Łysej Polany i Słowacja. Jedzie się ciężko, na niebie zbierają się czarne chmury. Jest nadal upalnie...mogłoby popadać teraz !!! Zaczyna się ostry zjazd i wjeżdżam do miejscowości Zdiar. Zaczyna lać i to konkretnie. Cieszę się z deszczu jak mały chłopiec :)
Skręcam w prawo i przede mną ostatni odcinek do mety, jakieś 15 km. Jazda nie przypomina jazdy :) Totalne przepychanie, w klatce kłucia się nasilają, w efekcie muszę się zatrzymać na poboczu. Nie mogę mówić, ciężko mi wyrównać oddech...mija kilka chwil i jest lepiej. Wsiadam na rower i przepycham dalej. Znak Stary Smokowiec i za chwilę meta. Wjeżdżam i padam tuz za kreską na trawę...leżę tak dobre 20 minut. Nie czuję nóg, płuca chyba zostawiłem gdzieś na trasie :)
Przychodzi tata i powoli jakoś zbieram się z trawnika...

Nie miałem ochoty iść nawet do hotelu na obiad...rower do auta i do domu...odpocząć...

I tak to było na Tatry Tour...

Miejsce open 125. Wystartowało 260 zawodników, ukończyło 235. Strata do zwycięzcy godzina i cztery minuty. Miejsce w kategorii 72/116...

Mapa i profil wyścigu:



Kilka fotek z trasy:











Kategoria setka, wyścigi


Z licznika:
52.89 km 0.00 km teren
01:21 h 39.18 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie: m
Spaliłem: kcal
Koza: Gianni

Wyścig w Kłomnicach

Niedziela, 8 lipca 2012 dodano: 31.07.2012 | Komentarze 0

Decyzję podjąłem w ostatniej chwili. Za Radomskiem i przed Częstochową...w sumie nie jest daleko, pojechałem...

Na miejscu szybka wizyta w biurze zawodów i standardowe procedury. Potem krótka rozgrzewka i nim się zdążyłem zorientować to wołali na start. Tutaj pierwsza niespodzianka: sędziowie informują, że dystans został skrócony o jedną rundę. Miały być 4 rundy po 18,5km, jechaliśmy trzy.

Na linii startu kilka znajomych twarzy w tym Kamil M.
Zaraz po starcie atak za atakiem. Jestem dość czujny, tym bardziej, że widzę kto próbuje odjechać. Po kilku atakach stwierdzam, że czas odsapnąć chwilę. Idzie odjazd, odpuszczam. Wcześniej nikt nie odjechał więc dlaczego miałoby się udać komuś teraz ? Niestety poszło...kilku odjechało, co prawda peleton próbował gonić i tym razem ale przez moment jakby przewaga nie chciała drgnąć ani w jedną ani w drugą...ktoś z czuba dał sobie odbój...i reszta też...pojechali.

Mija kilka chwil odjeżdża kolejna mała grupka, trzech, może czterech. Zasypiam :)
W końcu biorę sprawy w swoje ręce i staram się ostro gonić tych przed nami. Na kole siada dwóch (w tym jeden bez numeru - nie przeszkadza mi to), idziemy dość mocno i po zmianach, oglądam się do tyłu - przewaga rośnie. Doganiamy grupkę z przodu..."jest dobrze", pomyślałem. Wjeżdżamy na odcinek lekko pofałdowany i z bocznym wiatrem. Do tych z przodu mamy raptem 100m, niestety to 100m utrzymywało się przez jakieś parę km. Peleton nas w końcu złapał...wszystko stanęło...a grupka z przodu odjechała na dobre.

Do mety postanowiłem się już nie wychylać...dla mnie już było po wyścigu. Na kreskę brakło sił i byłem trzeci z głównej grupy. Ostatecznie 6 miejsce w M30...

Finisz w Kłomnicach © rejziak79


Kategoria 51-80, wyścigi


Z licznika:
10.00 km 0.00 km teren
00:18 h 33.33 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie: m
Spaliłem: kcal
Koza: Gianni

Kłomnice rozgrzewka

Niedziela, 8 lipca 2012 dodano: 31.07.2012 | Komentarze 0

Kategoria 0-50, wyścigi


Z licznika:
115.81 km 0.00 km teren
03:10 h 36.57 km/h:
Maks. pr.:81.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:1170 m
Spaliłem: 4553 kcal
Koza: Gianni

Na MP do Psar pojechałem bez roweru...

Niedziela, 17 czerwca 2012 dodano: 18.06.2012 | Komentarze 3

Z grafiku (praca w systemie ciągłym po 12 godzin, 4 brygady) wynikało jasno już od dawna, że na MP Masters do Psar nie pojadę...nocka z soboty na niedzielę. Nawet gdybym wpadł na bardzo szaleńczy pomysł i zdecydował się jechać prosto z pracy na Śląsk to nie dałbym rady czasowo. Udało się jednak wziąć wolne (co uwierzcie mi, że u nas w firmie w przypadku brygadzistów jest ekstremalnie trudne). Tutaj chciałbym podziękować Darkowi (kolega z pracy). Miał wolne (a raczej powinien mieć) i przyszedł na zmianę za mnie.

Sobota wieczór to jakieś tam wstępne przygotowania do wyjazdu...

Rano wstaję około czwartej. Skromne co nieco na ząb i zaczynam pakować się do auta. Rozkładam tylko połowę siedzeń gdyż jadą ze mną: Rafał (kolega) i teściu. Samochód jest mały (Nissan Almera), mam olbrzymie kłopoty aby sensownie umiejscowić rower. Po kilku próbach cel prawie osiągnięty...lekko pcham kierownicą i gotowe. Zamykam tylne drzwi i przez przypadek zwracam uwagę na bardzo dziwnie wyglądającą tylną przerzutkę. Przyglądam się jej uważnie i...złamał się hak !!!
Nie muszę pisać jakie słowa cisnęły mi się na usta...
Po wyścigu...kilka minut stoję przy aucie. Stoję, po prostu stoję, nie myślę o niczym...
"Zaraz, zaraz. Wczoraj rozmawiałem z tatą, przecież przyjeżdża z Zakopanego pokibicować..."
Chwytam za telefon i dzwonię do niego. Zaspany odbiera, ja szybko wyjaśniam co się stało: "Weź rower i przyjedź wcześniej, złamał się się hak, będę jechał na Twoim".
Zapakowałem torbę, pompkę i komplet kół...pierwszy raz w życiu jadę na wyścig bez roweru :)

Z lekkim opóźnieniem odbieram Rafała spod sklepu, gdzie się umówiliśmy. Teściu nie jedzie..."no to fajnie, jakbym wiedział wcześniej to rozłożyłbym cały tył, rower wszedłby bez problemów...hak byłby cały" - pomyślałem. Ponieważ wiedziałem, że rower dojedzie, dzięki czemu wystartuję, to nawet przez chwilę nie byłem zły...Druga sprawa, że jakbym był ostrożniejszy wszystko byłoby OK...

Na pobliskiej stacji Lotosu tankujemy i w trasę. Ruch mały, dwa pasy od Tuszyna do samych Psar praktycznie. Na miejscu jesteśmy punkt 8.
Tłoku nie ma. Spokojnie znajdujemy fajne miejsce w cieniu na zaparkowanie i udajemy się na stadion, gdzie pod dużymi namiotami mieściło się biuro zawodów. Dalej to już kilka standardowych czynności: portfel lżejszy o 30 zł (wpisowe), odbieram numer (104) z pakietem startowym (koszulka, butelka wody i talon na jakieś żarcie), na końcu pobieram chip.
Wracamy do samochodu. Aut przybywa, robi się głośniej i tłoczniej. Roweru nie mam :) więc nie mam co szykować...biorę się za śniadanie (makaron) i oczekuję na jakiś znak od taty.
Gdy kończę jeść dzwoni, że będzie za jakieś pół godziny/40 minut. Przez ten czas ja szykuję ciuchy, zapinam numer, zakładam chip i pompuję koła. Na parkingu już komplet. Zaczyna się przedstartowa gorączka.
W końcu zjawia się tata. Sprawnie robimy co trzeba, jadę się przejechać. Siodełko za nisko o jakieś 4-5cm. Niestety u taty w Dynatek-u sztyca jest zintegrowana z ramą tak więc podniosłem tylko o cm, więcej nie dało rady. Ponowna próba. Ciut lepiej ale nadal tragicznie. Siodełko za nisko, wspornik kierownicy za krótki...generalnie pozycja wręcz śmieszna. Czuję się jakbym wsiadł na rower syna :)Jest jak jest, sprawdzam przerzutki. Przód OK, tył nie. Na każdej zębatce przeskakuje łańcuch. Moja kaseta jest znacznie więcej eksploatowana niż taty i z jego łańcuchem już chodzić nie chce. Zakładam koło taty (dobrze, że wziął swój komplet !!!) i wszystko chodzi jak się należy.

Rafał w między czasie uzupełnia mi bidony. Okazuje się, że w taty koszykach, ze wszystkich bidonów jakie zabrałem ze sobą żaden nie siedzi tak jak powinien. "Jest na rundzie trochę nierówności, stracę obydwa bidony, a jak to się skończy to wiadomo...".
Dziwnym trafem tata znajduje w aucie za siedzeniem bidon Elite (mały!!!). Te do jego koszyków LOOK-a pasują idealnie. Z tych co mam dobieram drugi (na szczęście duży).
Jadę się pokręcić, na rozgrzewkę z prawdziwego zdarzenia jest stanowczo za późno. Sprawdzam jeszcze przerzutki i bidony...w kieszonkach wszystko co trzeba.
M30 zbiera się na linii startu, staję gdzieś na końcu. Spotykam Krzyśka z OŚKI, chwilę rozmawiamy i ruszamy.

Początek spokojnie. Wszyscy wiemy, że dystans długi, że trasa selektywna...do tego jest bardzo upalnie. Na rowerze czuję się masakrycznie !!! Zachowuje się jak debiutant w peletonie. Kręcę się, co chwila wstaję. Wszystko mi przeszkadza. Siodełko nie takie (dlaczego nie dałem go do tyłu ?), szeroka kierownica, inaczej (niżej) położone klamki, mam problem aby znaleźć odpowiednie miejsce dla moich dłoni, siedzę za nisko (jakby rama była dwa rozmiary za mała)...Jednym słowem to nie jest jazda, to jest męczarnia !!!
Na pierwszej rundzie nie ma zbyt wielu skoków. Cały czas staram się trzymać czuba, na wszelki wypadek jakby na którymś z podjazdów zaczęło pękać. Powoli zaczynam zapominać o tym na "czym" jadę (choć cały czas towarzyszy mi świadomość tego, że to nie moja pozycja).

Na drugiej rundzie tempo rośnie. Więcej ataków, coś się zaczyna dziać. Zakładałem, że przez 1,5 rundy nie robię nic i tego się trzymam. Cały czas w czubie...Koniec drugiej rundy. Jakieś 600m przed kreską (po lewej stronie) czeka Rafał z pełnym bidonem. Widzę go z daleka, pusty idzie w krzaki, pełnego nie daję rady złapać, jechałem stanowczo za szybko :(
Na trzeciej rundzie zaczyna się konkretne ściganie. Nie ma chwili wytchnienia, cały czas coś się dzieje. Z przodu kręci dwóch/trzech, ich przewaga rośnie. Na jednym z podjazdów (gdzieś na 10km do kreski) przychodzi kryzys. "Wspinaczkę" zaczynam z czuba, czuję się fatalnie i zaczynam spływać. Bolą kolana, plecy, ręce :( Końcówka podjazdu i widzę, że tracę kontakt z główną grupą...Zaciskam zęby i znajduję jakimś cudem siłę aby dociągnąć. Udaje się, zaczyna się trochę zjazdu, później płaskiego, staram się uspokoić oddech. Jadę znowu w czołówce ale na szarym końcu. Odwracam się do tyłu, nie ma wozu sędziowskiego ale jedzie mój tata. Biorę butelkę wody. Dwa łyki, reszta idzie na plecy i szyję. Chwilowo czuję ulgę jeżeli chodzi o ból..."Jeżeli skończę trzecią rundę jak teraz to na czwartej nie puszczę koła za nic w świecie" - pomyślałem.

Pozostał jeden problem: w bidonie pusto, muszę tym razem drapnąć "nowy" od Rafała. Dojeżdżamy powoli do kreski. Grupa jedzie wolniej, trzymam się lewej strony, widzę go. Zwalniam i mam !!! Będę żył :) Na dzień dobry wypijam jakąś 1/3. Na początku czwartego okrążenia jem.
Czołówka odjechała na dobre, peleton (mocno przetrzebiony i już znacznie mniejszy) jedzie bardzo spokojnie. Przed pierwszym podjazdem odjeżdża Sebastian z Łodzi, dalej Krzysiek z OŚKI i jeszcze kilku. Z przodu formuje się kilkuosobowa grupka. Ja zapomniałem już, że mnie coś boli (a bolało już mnie wszystko). Pojawiają się delikatne skurcze. Każdy podjazd jest walką o przetrwanie. Tempo szarpane, raz bardzo szybko, raz bardzo wolno, przez chwilę wszyscy jesteśmy już niemal pewni, że dojdziemy grupkę z przodu i na finiszu będzie walka o 4 miejsce. Niestety, ci z przodu jadą bardzo równo i przewagę utrzymują do końca. Km do mety zaczyna się finisz. Każdy szuka odpowiedniej dla siebie pozycji...jadę z czuba, nieco zamknięty i nie tracę wiary, że jednak znajdę jeszcze jakąś resztkę sił aby powalczyć...na 400m do kreski delikatny skurcz, nogi mówią DOSYĆ. Z trudem prostuję nieco plecy i na górnym chwycie zmierzam powoli do mety...nawet nie zwracałem uwagi kto mnie mija i ilu mnie mija...

Jadę na stadion oddać numer i chip. Wszystko mnie boli, przez pierwsze chwile nie mogę wyprostować nóg, jakby kolana zacięły się w jakimś miejscu. Kilka minut stoję z Rafałem i coś tam gadamy...już nawet nie kojarzę o czym. Kolana się "odblokowały", zacząłem normalnie się poruszać. Idziemy do samochodu. Przez jakieś pół godziny nawet nie myślę o przebieraniu się. Siadam w aucie, rozmawiamy z tata i Rafałem. Jak to było na trasie i takie tam...Tata zabiera rower i koło i powoli zbiera się w drogę powrotną. Patrzę na Dynatek-a ostatni raz i mam mieszane uczucia...z jednej strony to przez "niego" tak się męczyłem, z drugiej zaś to dzięki "niemu" w ogóle wystartowałem....Pożegnałem się z tatą, przebrałem i z Rafałem ruszyliśmy na Łódź...

p.s. Miejsce trzydzieste. Cel był jeden: poprawić wynik z zeszłego roku (Śrem 2011, 12m). W takich okolicznościach jednak, w jakich przyszło mi startować to chyba należy się cieszyć z tego co osiągnąłem...forma była i dobre samopoczucie także. I nawet trasa (która nie była pode mnie) nie była mi wcale straszna. Zostawiłem w Psarach kupę zdrowia, walczyłem do końca, do samej kreski...na drugiej rundzie i początku trzeciej byłem aktywny...wynik mnie nie obchodzi jeśli mam być szczery :)

Przed startem, jeszcze uśmiechnięty... © rejziak79

Na starcie, obok Krzysiek z OŚKI... © rejziak79

Na jednym z zakrętów... © rejziak79

I po wyścigu... © rejziak79


Kategoria setka, wyścigi


Z licznika:
86.80 km 0.00 km teren
02:07 h 41.01 km/h:
Maks. pr.:65.30 km/h
Temperatura:26.0
HR max:192 ( 89%)
HR avg:171 ( 79%)
W pionie:203 m
Spaliłem: 2309 kcal
Koza: Gianni

Pierwszy "poważny" start czyli Aleksandrów Łódzki...

Niedziela, 10 czerwca 2012 dodano: 14.06.2012 | Komentarze 0

Super Puchar Polski - cykl wysoko punktowanych wyścigów w kalendarzu masters. Wyścig ze startu wspólnego w Aleksandrowie jest do tego cyklu właśnie zaliczany.
Tak naprawdę to mój pierwszy "poważny" sprawdzian w tym sezonie. Majowe sukcesy podczas Tour De Powiat nie miały dla mnie absolutnie żadnego znaczenia (w kontekście startu w Aleksie). Owszem, człowiek jest jakby to powiedzieć: podbudowany, uskrzydlony...ale i ranga nie ta i rywale "inni"...

Pojechałem rowerem. Pogoda była więcej niż przyzwoita, słonecznie i bardzo ciepło. Z góry założyłem, że takiego upału jak w zeszłym roku na pewno nie będzie. Do tego wiatr był powiedziałbym - ciut mocniejszy niż umiarkowany, co w gorące dni jest dodatkowym plusem podczas jazdy.

Na miejscu jestem pół godziny (no może 40 minut przed startem). Z urzędu miasta "wystaje" spory ogonek. Mam na myśli oczywiście kolejkę do biura startowego. Nic, parkuję rower gdzieś w pobliżu (przyznam szczerze, że kiedy staję w kolejce to tracę go z oczu) i cierpliwie czekam...
Wszystko idzie bardzo wolno niestety (dziwne, bo w zeszłym roku zapisy odbyły się bardzo sprawnie). Kątem oka zerkam na wywieszony na drzwiach regulamin i okazuje się, że start mojej kategorii jest nie o 11 a o 11.30. Jeszcze wczoraj sprawdzałem na www i była na 100% godzina 11...nic, w tej sytuacji nie można narzekać bo zapowiada się jeszcze co najmniej kilkanaście minut stania, a wszyscy dobrze wiedzą, że nadmierny pośpiech tuż przed startem nie jest wskazany.

Nie stoję już na zewnątrz...zjawiają się chłopaki ode mnie z miasta, daję rady złapać jedną, małą butelkę wody niegazowanej. Mija kilka minut i dobijam się do Pani, która kasuje wpisowe, po paru sekundach jestem wpisywany na listę, odbieram numer i lecę do żony i syna, którzy czekają na mnie przy fontannie. Zapinam numery, podjadam małe co nieco, rozmawiam z rodzinką. Jadę się pokręcić w poszukiwaniu miejsca startu...później przestawiam żonie samochód bliżej linii startu...mija parę minut i już komentator woła M30 i cyklosport na start.

Staję na szarym końcu, bez nerwówki i zbędnej "napinki". Rozglądam się kto dzisiaj startuje. Jest Lublin (Maj), jest Warszawa (Chądzyński, klub Żoliber), jest Głogów (ekipa TC Chrobry FELT). Śmiało można powiedzieć, że ściganie będzie na poziomie piłkarskiej Ligi Mistrzów. Miłym zaskoczeniem dla mnie było pojawienie się Piotra Szczepanika (M40), który przyjechał prawie 400km w moje rejony. Piotrek gdzieś tam mnie jeszcze przed startem zauważył i nie omieszkał się przywitać (dzięki Piotrek za chwilę rozmowy i pozdrawiam !!!). Na marginesie dodam, że w sezonie 2011 stoczyłem z nim bardzo zacięty bój na finiszu z grupy (walka o 3m open) na kryterium w Nowym Sączu....

W sumie jest nas na starcie na pewno ponad 40 chłopa. Stoimy kilka chwil i ruszamy.
Początek spokojnie, wyjeżdżamy z miasta i zaczyna się to co powinno. Ataki, ranty, wiatr...czyli wszystko to co jest na wyścigach masters. Swojej pierwszej szansy wypatruję dość wcześnie bo po niespełna kilku kilometrach. Odjeżdża Daniel CH., doganiam go i krótki odcinek kręcimy w dwóch po zmianach. Szybko zostajemy wchłonięci :) Pukam się lekko w czoło, że za wcześnie (zdarzało się w zeszłym roku, że takie moje harce na pierwszych km później źle się kończyły, między innymi odcinaniem) ale wiem doskonale, że to taki ala "debiucik" więc jest apetyt na ściganie i już, czasami człowiek nie ma na to wpływu :)
Do końca pierwszej rundy chowam się gdzieś w środku peletonu, nie angażując się w żadną "ofensywę". Pod jej koniec "ktoś" z przodu dyktuje szaleńcze tempo, w efekcie peleton pęka na pół. Byłem w tym momencie na styk...mało brakowało a znalazłbym się w tej drugiej grupie. Przez moment nawet znalazłem się pomiędzy...byłbym do "odstrzału", na szczęście wola walki okazała się wiernym towarzyszem. Poszło mocno na twardo i dość sporym kosztem byłem w czołówce.
Powinna się znaleźć teraz chwila na oddech...i dzięki temu, że tempo stanęło na chwilę diametralnie to tak się właśnie stało.. Wykorzystałem tą chwilę także na banana i większy łyk z bidonu.

W międzyczasie pojechało dwóch chłopaków i dość szybko zaczęli ginąć nam z oczu. Jakby tego było mało to wcześniej odstrzeleni doścignęli nas...
Tempo "wycieczkowe" się jednak skończyło i ponownie zaczęły się harce gdzieś na szpicy. Skok za skokiem, atak za atakiem....co chwilę ktoś odjeżdża, co chwilę ktoś jest doganiany i tak na okrągło. Prędkość grubo ponad 40....i znowu całość pęka na pół. Gdzieś w połowie drugiego okrążenia łapę się w odjazd, który może okazać się trafem w dziesiątkę. Jest na koło ośmiu, idzie bardzo szybko i sprawnie po zmianach, z tyłu niby jadą mocno ale nie dochodzą...niestety i tym razem kicha. Wystarczy, że jednemu brakło chęci wyjścia na zmianę i robi się niepotrzebna nerwówka. Jeden patrzy na drugiego...nie ma komu ciągnąć...ci z tyłu już nas mają.

Tempo cały czas ostre, każdy (dosłownie każdy) szuka swojej szansy i próbuje odjechać. Wszystko jest jednak kontrolowane. Kończymy drugą rundę i łapie mnie jakieś "gówno" zwane inaczej "kryzysem". Coś zjadam i dużo piję. Spływam na sam koniec i staram się jechać jak najniższym kosztem. Pół trzeciej (i zarazem ostatniej) rundy wiszę na końcu grupy i nie wychylam się w ogóle. Kryzys mija, jadę oblukać co się dzieje na czubie. W sumie nic nowego czyli znowu kogoś gonimy :)
Tempo nieco jakby wolniejsze, odjeżdża trójka. Jestem w sumie w idealnym miejscu aby spróbować doskoczyć ale odpuszczam. W głowie pojawia się pomysł: "no dobra, przy następnej próbie skaczę na koło". Na kilka km do mety kolejna trójka odjeżdża, a ja...nie !!! "Spoko, spoko ale ten numer to już wam nie przejdzie" - tak pomyślałem i chyba nie tylko ja. Oj pomylili się wszyscy. Mało tego, że pojechali to dogonili trójkę przed nimi....mało tego to już tak w szóstkę dojechali na kreskę !!!
U nas na jakieś dwa do mety zaczęło się przygotowanie do finiszu. Przecisnąłem się maksymalnie do przodu co nie było wcale takie ciężkie (szeroka droga i okrojony peleton) i czekam na tą "jedną chwilę". Nabieramy wszyscy prędkości, ja już jadę z odpowiedniego obrotu. Zakręt w lewo, jakieś 200m i zakręt w prawo...i tutaj bonus !!! Taka "wisienka na torcie" !!! Z przeciwka, lewą stroną pomyka sobie auto typu Opel Combo !!! Jakiś mądry strażak wpuścił samochód na ostatnią, finiszową prostą !!! W ostatni zakręt wszedłem na idealnej !!!, czwartej pozycji. Pierwszy wali w samochód, drugi wali w samochód, trzeci wali w dwóch na aucie !!! Ja po hamulcach i jakimś cudem staję dęba tuż przy aucie. Pierwsze co zrobiłem to się przeżegnałem !!! Całe szczęście, że chłopaki jadący za mną bardzo szybko reagowali bo któryś z nich na bank zaparkowałby w moim zadzie !!! Heh, może nawet nie jeden !!! W zakręt wchodziłem z 52/13 bodajże. W takiej chwili nie myślałem o tym aby wrzucić wyżej tylko z takiego obrotu próbowałem się rozbujać i dojechać do kreski. Po drodze kilku mnie minęło...w zasięgu ręki była wygrana z grupy i bodajże czwarte miejsce (wyników brak do tej pory). A tak, cieszę się, że nic mi nie jest...Kilka chwil później pojechałem na to skrzyżowanie i strażaka, który wywinął ten numer zmieszałem z błotem !!! Z resztą nie tylko ja....
Jak tylko trochę się uspokoiłem to oddałem numery, odebrałem licencję i wróciłem do domu...

Kadencja: 82/140

Na starcie... © rejziak79

Końcówka pierwszej rundy © rejziak79


Kategoria 81-99, wyścigi


Z licznika:
30.00 km 0.00 km teren
01:05 h 27.69 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie: m
Spaliłem: kcal
Koza: Gianni

Parzęczew - rozgrzewka...

Sobota, 19 maja 2012 dodano: 23.05.2012 | Komentarze 0

Kategoria 0-50, wyścigi


Z licznika:
43.62 km 0.00 km teren
01:14 h 35.37 km/h:
Maks. pr.:59.90 km/h
Temperatura:25.0
HR max:191 ( 89%)
HR avg:165 ( 77%)
W pionie:160 m
Spaliłem: 1751 kcal
Koza: Gianni

Tour De Powiat III etap Parzęczew...

Sobota, 19 maja 2012 dodano: 25.05.2012 | Komentarze 1

Do Parzęczewa na trzeci "etap" Tour De Powiat pojechałem tym razem samochodem. Co prawda to raptem 6km ale chciałem zabrać syna ze sobą. A jak syn to i musiałem pomyśleć nad opiekunem (w tej roli mój teściu i kuzyn) więc w aucie był komplet. Żona niestety pracowała...
Od samego rana upał i słoneczko. Na miejscu jesteśmy około dziesiątej. Odebrałem numer i jakiś skromny pakiet startowy (coś do picia i jakiś baton). Skromny bo skromny ale był, jak na wyścig, w którym wpisowe wynosiło 0 zł to i tak dużo (tutaj ukłony dla orgów !!!).
Na miejscu po kliku minutach zjawia się Krzysiek i bracia P. Z początku wspólne pogaduchy, później pokręciliśmy z dobrą godzinkę w ramach rozgrzewki. Start mojej kategorii trochę niepotrzebnie się wydłużał, co wyraźnie zdenerwowało mojego 6-letniego syna. Nie dziwię się...
Wreszcie ktoś wywołał nas na start. Mimo pięknej pogody stanęło nas na linii mniej niż w Aleksandrowie (tam lał deszcz)...No cóż, w przyszłym roku orgowie muszą zadbać o większą frekwencję. Reklamy nie było w zasadzie wcale, więc skąd ludzie mieli wiedzieć...Pierwszy cykl więc wybaczamy ;) i będziemy obserwować w roku 2013 co się w tej materii zmieni.

Do przejechania 2x21km. Tempo po starcie umiarkowane. Maruderzy dość szybko odpadają na pierwszym podjeździe w okolicach Mariampolu. Formuje się szóstka, która jedzie cały czas po zmianach. W Bibianowie, tuż przy skrzyżowaniu z drogą na Ozorków atakuje "niemrawo" Krzysiek Kujawiński (lider po 2 etapach). Ja wcale nie lepiej tuż po nim. Obydwie próby skończyły się tak naprawdę zanim się zaczęły :)
Na Śliwnikach premia specjalna (chyba nawet jakiś puchar do wygrania), o której wszyscy chyba zapomnieli bo wjechaliśmy bez żadnego finiszowania, czyli ten kto akurat prowadził to wygrał ;)
Średnim tempem (35-38km/h) wjeżdżamy na koniec pierwszej rundy. O drugiej rundzie nie ma co pisać, ciągła się jak flaki z olejem. Tempo równe, wszyscy wychodzą na zmiany, żadnych ataków...jednym słowem nuda jak na tegorocznym Giro :)
Końcówka to konkretne czarowanie. Tempo spadło do 20km/h, zakręt w lewo i do mety jakieś 300/400 metrów. Nikt nie chciał zacząć pierwszy. Ja jechałem ostatni i cały czas myślałem, że mam nad nimi przewagę...Zapomniałem jednak o jednej bardzo ważnej rzeczy: taki finisz to nie dla mnie, z miejsca trzeba mieć ostre pierdol*nięcie, a ja takowego nie mam raczej :P. Długi i szybki finisz, to coś dla mnie...
Kujak ruszył na jakieś 150 metrów do mety, my wszyscy za nim i tak jak się spodziewałem nosa nie wychyliłem. Jak zacząłem, tak skończyłem i na kreskę wjechałem jako czwarty. Nie ma odpowiedniej szybkości na finiszu więc efekty jakie są takie są.
Pudła nie było, ale dekorowali do szóstego więc załapałem się na pamiątkowy medal plus dyplom. Kolejny ukłon w stronę orgów !!!
Trzeci etap za mną...a miało być do trzech razy sztuka :)
Jutro Zgierz (ostatni, czwarty etap) i kryterium więc...zobaczymy :)

Puchary czekają na zwycięzców... © rejziak79

Podium... © rejziak79

Podium z innego ujęcia... © rejziak79

Na starcie... © rejziak79

Na finiszu... © rejziak79


Kategoria 0-50, wyścigi


Z licznika:
58.00 km 0.00 km teren
01:41 h 34.46 km/h:
Maks. pr.:55.10 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
W pionie:132 m
Spaliłem: kcal
Koza: Gianni

Tour De Powiat etap II Aleksandrów Łódzki...

Sobota, 12 maja 2012 dodano: 16.05.2012 | Komentarze 4

Wszystko zaczęło się w piątek w zasadzie...
Pobudka gdzieś około ósmej rano, cały dzień to krzątanina, popołudniu trening. Gdzieś około 18 zameldowałem się w pracy mając przed sobą 12 nocnych godzin. W pracy co około dwie godziny ratowałem się kawą i jakoś nie zapowiadało się, że rano będę zmęczony. Jednak przekonałem się, że organizmu nie da się oszukać. Po powrocie do domu wzięło mnie spanie. Jakby tego było mało to pogoda zepsuła się na maksa, było zimno i zaczęło padać. Zacząłem się mocno zastanawiać czy jest sens jechać na wyścig, tym bardziej, że miałem jechać rowerem.
Obudziłem żonę i po krótkiej rozmowie okazało się, że samochód jest jej zbędny i śmiało mogę jechać. Transport jest...co dalej. Zmęczenie daje się we znaki. Jem śniadanie i siadam na fotelu, cały czas zastanawiając się czy jechać...
Usypiam (przecież ja już jestem na nogach dobę !!!) i nagle dzwoni telefon. Krzysiek, kolega, z którym byliśmy na pierwszym etapie w Strykowie pyta się czy jadę...Kilka minut rozmowy i okazuje się, że są dwa auta, w tym jeden na rowery i nie muszę brać swojego.
Pakuję torbę i jestem gotowy...mam jeszcze kilka minut więc siadam no fotelu i...usypiam :)
Krzysiek budzi mnie telefonem, po kilku minutach jesteśmy w drodze do Aleksa.
W aucie drzemka :)
Krzysiek cały czas coś mówi, trafia do mnie co czwarte słowo. "Po jaką cholerę ja tam jadę ???" - zastanawiam się co kilka chwil.
Na miejscu pierwsze co to idziemy się zgłosić i odebrać numery. Wracamy do auta, z tyłu siada trzech kolegów i zaczyna się rozmowa...ja usypiam w tempie ekspresowym.
Krzysiek mnie budzi, ja stwierdzam, że jest mi stanowczo za ciepło i wychodzimy się przejść w okolice startu. Tam rozmowy, powitania ze znajomymi i takie tam...
Chłopaki z mojej kategorii już się kręcą na rowerach, więc pora się szykować.
Idziemy do auta. Stałem w dresach przypinając numery do koszulki, gdy nagle spiker zapowiedział, że za dwie minuty start !!! Musiałem się ubrać bardzo szybko !!! Krzychu pojechał i powiedział, że ich trochę przetrzyma. Czekali na mnie dwie, może trzy minuty. Zapomniałem jedynie założyć paska od pulsometru :)

Po chwili jesteśmy już na trasie. Jest nas około 18 chłopa, wieje i pada niemiłosiernie.

Tempo przez miasto spokojne. Nawet powiedziałbym, że za spokojne bo było mi strasznie zimno. Za miastem już dużo szybciej i powoli czułem jak się rozgrzewam. Przeszło mi spanie :)
Po kilku km odjeżdża jeden chłopak (z elity, nie wiem jaką radość czerpie z tego, że startuje z takimi amatorami jak my). Próbujemy gonić ale bezskutecznie. W zasadzie wszyscy się już się pogodzili, że pierwsze miejsce jest już obstawione. Pierwsza runda wyglądała mniej więcej tak: skoki, skoki i jeszcze raz skoki. Co jakiś czas słabsi odpadali, jak tempo słabło to dochodzili...i tak w koło macieju. Kończymy pierwszą rundę, nadal pada i wieje. Tempo średnie, takie akurat. Ja siedzę spokojnie na tyłku. Jak jest wachlarz to daję zmiany, czasami odpuszczam na km, dwa aby odsapnąć. Czuję się naprawdę zmęczony. "Przejechać to najmniejszym kosztem" - pomyślałem. Gdzieś na 15km do mety przestaje padać !!! Końcówka drugiej i ostatniej zarazem rundy to już konkretne próby ataków, ja jedynie co, to staram się nie tracić kontaktu z czołówką (i nawet mi się to udaje).
Wjeżdżamy na ostatnią prostą do mety. Jest jakieś 2,5km do kreski i zaczyna się czarowanie. Wiedziałem, że jest już ze mną kiepsko więc się nie wychylam i czekam na ostatnią chwilę. Ostatnie 300m pod górę, atakuje Kujak (wygrał w Strykowie), ja robię to samo niemal w tym samym czasie. Kujak mi odjeżdża w oczach ja z trudem finiszuję czując za plecami kolegów. Ostatnie metry na "rzęsach" i w siodle...wjeżdżam na kreskę drugi z małej grupki i ostatecznie trzeci. Zmęczony jak nigdy (żaden start mnie tak nie styrał jak dotąd), uda za chwilę mi pękną...
Do auta, przebrać się i za chwilę już była dekoracja. Chwała sędziom za to, że tak szybko się uwinęli z wynikami....
Po powrocie do domu kąpiel i obiad, wyjazd z dziadkami po jakieś choinki do posadzenia na działkę...położyłem się gdzieś koło czwartej...krótko spałem bo tylko do siódmej. Kuzynka i przyjaciółka żony wpadły na winko...dalej już nie ma co pisać...odpłynąłem jak niemowlaczek :)

AVG CAD: 78
MAX CAD: 129

Koniec pierwszej rundy, jadę z czuba :) © rejziak79

Na podium... © rejziak79

Puchar z Aleksa... © rejziak79

Pucharek :) © rejziak79
Kategoria 51-80, wyścigi